Na początku lata pokazywałam chustę wydzierganą publicznie, i dodatkowo dopisałam historię jej powstania. Czyli tego publicznego dziergania.
Wywołało to duży odzew, i dlatego dla przeciwwagi powagi problemu (hehe) będzie druga opowieść, o chuście, której nie udało mi się wydziergać publicznie. Choć miejsce to samo.
Ale okoliczności inne.
Chusta wygląda tak:
Taki rogal w kolorze śliwki.
Jako, że to prosty wzór, postanowiłam z tej robótki zrobić 'dyżurną poczekalniową'. Czyli publicznie dzierganą. I wyszła historia optymistyczna, pokazująca, że nie zawsze i wszędzie jest źle.
Były 3 podejścia. Pierwsze i drugie takie samo:
umówione na cykliczną wizytę onkologiczną na godzinę 10 zjawiałyśmy się (moja Mama i ja) w poczekalni parę minut przed czasem. Ludzi dużo, ale miejsc siedzących wystarcza dla wszystkich. Wyciągam robótkę, przerabiam jeden do dwóch rzędów, i Pani Doktor nas woła na wizytę. Wizyta, jak wizyta, gdyby nie powód - byłoby niezwykle miło. Ale w kontekście przyczyny spotkania - jest po prostu miło.
Wychodzimy na poczekalnię, teraz czas na zastrzyki. Pani pielęgniarka idzie po nie do apteki szpitalnej, ja wyciągam robótkę. Przerabiam trochę więcej, jakieś 3 rzędy. Zastrzyki są. Przerwa w dzierganiu.
Schodzimy piętro niżej na wlew. Obsługa natychmiastowa, wenflon, łóżko, kroplówka kapie. Wyciągam druty. Przerabiam parę rzędów. Niewiele, bo ten wlew trwa raptem 15 minut. Wenflon do kosza, my do domu.
Umówione na kolejną wizytę na godzinę 10. Przy wdrożonym leczeniu to już jest z automatu, bez rejestrowania o świcie. Ani nawet o 7 rano :)
Ostatnio było nieco inaczej. Początek ten sam, parę minut przed 10 w pełnej gotowości w poczekalni. Pacjentów standardowo dużo, ja standardowo dziergam.
I coś schodzi i schodzi.
Myślę sobie, "tym razem jednak będzie publiczna".
Siedzimy tak prawie 45 minut, pacjentów ubywa, nas nie proszą.
Aż wreszcie przychodzi nasza kolej.
I co się okazuje? że zastrzyk już czeka przyniesiony i wizyta rozpoczyna się od dziabnięcia w oba pół... (wszak wiecie, w które pół...).
Potem już idzie według planu, i efekt końcowy jest dokładnie taki sam - ledwie kilka rzędów.
Cóż, dorobiłam resztę w domu, bo wszystkie inne miejsca, w których bywam publicznie do dziergania się nie nadają.
A teraz już temat właściwy, czyli chusta. Zaczęło się tak:
Włóczka Shilasdair, z wyspy Skye, 100% shetland, jakość super. Tylko ten kolor, mdły i nijaki ...
Przewinęłam połowę i zaryzykowałam farbowanie. Wyszła śliwka węgierka. Trochę jeszcze odleżała sobie w szafie nabierając mocy urzędowej, i w końcu dojrzała. Prawie zgodnie z sezonem na śliwki :)
Wzór pokazywałam w poprzednim poście, TUTAJ, gdyż obie chusty powstawały dość równolegle. W pewnym momencie tamta niebieska przyspieszyła, a Śliweczka ciągle testowała publiczne dzierganie :)
Chusta dwustronna, prawie bez ażurów, takie tam raptem dwa rządki się zaplątały bardziej wymyślne.
W części głównej paski, w brzegowej warkocze, i to po obu stronach.
Dodatkowo, wszystko wymyślone tak, żeby w trakcie nie trzeba było liczyć oczek, ani przy przejściu z jednej części do drugiej, ani nigdzie indziej. Żeby błyskawicznie zapamiętać, jak te rzędy idą i robić na pamięć.
Żeby nie musieć myśleć, uważać, zastanawiać się, konsultować ze wzorem, tylko spokojnie sobie oglądać telewizję, prowadzić życie towarzyskie, słuchać audiobooka lub plotek w poczekalni lub rozmyślać o życiu i jego przypadłościach.
Bez stresu, że zaraz coś nie wyjdzie i trzeba będzie pruć.
Oraz pełna dowolność jeżeli chodzi o wielkość obu części, proporcje między nimi, i ogólnie wielkość całej chusty.
Wzór jest gotowy i przetestowany, oczywiście po polsku też :) A chusta nazywa się Delectable.
A że dzisiaj środa i Wspólne Dzierganie i Czytanie u Maknety, to pochwalę się, że słucham Prusa.
'Faraon', lektura, której nigdy nie zaliczyłam i do której dopiero teraz dorosłam. Podoba mi się bardzo, nawet bardzo bardzo. Polecam, jeżeli nie czytałyście - sprawdźcie, może Wy też już do niej dorosłyście!
Pozdrawiam Was serdecznie, życzę 'abyście żyły wiecznie i zawsze miały dobry apetyt' :))))
Śliwka równie piekna co poprzednio, przygoda ,,poczekalniowa: in plus:-) Za życzenia pięknie dziękuję, zwłaszcza za tę pierwszą ich część:-) Pozdrawiam cieplutko:-)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł z tym farbowaniem, kolor zdecydowanie fajniejszy.
OdpowiedzUsuńŚwietny patent z tymi warkoczykami, chusta ma dwie prawe strony :) A apetyt to ja mam aż za dobry, skutki są niestety widoczne, ale dziękuję i wszystkiego dobrego Ci życzę.
OdpowiedzUsuńP.S. Chyba już pokażę Twoje mitenki.
Chusta prezentuje się wspaniale.Może zebrała trochę z tego, że "publiczna nie była"? Takie niespodzianki tcvhnące normalnoscią dodają blasku. Onkologia nie brzmi optymistycznie (wiem coś o tym), dlatego tym bardziej liczą się życzliwe, "normalne" zdarzenia.Na szczęście jest ich sporo (przynajmniej u nas, w naszym mieście). Fajnych udziergów z tymi lepszymi momentami zyczę.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŚliczna ta chusta tak jak poprzednia. Podziwiam.
OdpowiedzUsuńChusta sliczna.Bardzo ciekawy projekt taki na teraz.Kolor też mi sie podoba.
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia.Tobie życzę fajnych projektów.które ucieszą nasze oczy.
Pozdrawiam bardzo słonecznie.
chusta jest piękna i bardzo mi przykro, że zawiodłam. Odbierz maila. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiękny kolor i ciekawy wzór:) Podziwiam za całokształt:)
OdpowiedzUsuńChusta piękna, lubię taki rogalowaty kształt, a ten kolor jest wprost obłędny!
OdpowiedzUsuń"Faraona" uwielbiam, chyba znowu po niego sięgnę! Lubię w ogóle Prusa, a do tego starożytny Egipt to moja ulubiona tematyka :)
Apetyt niestety dopisuje... dziękuję ;-)
OdpowiedzUsuńNie wiem, co napisać... podziwiam Cię z całego serca i trzymam kciuki, żeby było tylko lepiej i lepiej.
Chusta cudna!
Pozdrawiam serdecznie.
Superowa śliwkowa - wtulić się w taką !!!!!!
OdpowiedzUsuńChusta ma piękny kolor i wzór.
OdpowiedzUsuńFajna śliwkowa chusta. Akurat na nadchodzące chłody.
OdpowiedzUsuńGdy oglądam co środę kolejne chusty, coraz częściej mam ochotę otulić się taką.
OdpowiedzUsuń"Faraon"? Też mi niedawno taka myśl przez głowę przeleciała, żeby przeczytać, ale że nie czytam kilku książek naraz, to musi poczekać na swoją kolej.
Podoba mi się Twoja optymistyczna historia, wcześniejszą też przeczytałam. W takich sytuacjach dużo zależy od naszego nastawienia - jeśli jest ono pozytywne, to i onko-sprawy nie są takie straszne. Wiem coś o tym, aż za dobrze.
Koniecznie sprawdzę, bo Faraona nie czytałam, a ostatnio zdecydowanie lepiej mi idzie słuchanie niż czytanie.
OdpowiedzUsuńChusta bardzo ładna.